sobota, 13 grudnia 2014

Espirit Dior Tokyo 2015

Myślę, że każda modelka ma swój szczyt marzeń. Otworzenie lub zamknięcie pokazu Chanel, zrobienie kampanii Versace, pojawienie się na okładce Vogue. Ja, choć niezmiernie marzę o wielu sesjach, o współpracach z wieloma fotografami czy projektantami, o rozwoju krok za krokiem (nawet wtedy, gdy kroczki te są milimetrowe), to moim szczytem marzeń oraz spełnieniem się jest zostanie modelką dla Diora. Nie potrafię zdecydować się na sesję kampanii lub pokaz. Po prostu Dior. Ten Dior, który nigdy nie zawiedzie, który każdą kolekcją zapiera dech w piersiach. Ten Dior, gdzie ciuch wydaje się być na wagę złota, gdzie ciuch jest metaforą "nieoszlifowanego diamentu". Estetyka Diora jest jedna i niepowtarzalna. Kiedy widzę zdjęcie, na którym osoba ma na sobie właśnie TEN ciuch, ja wiem, że to jest właśnie Dior. Tak duża charakterystyczność to ogromne osiągnięcie, którą niewiele marek może się pochwalić. Owszem nie zapominajmy o Chanel, Versace czy Valentino, jednak w gąszczu projektanckiego szału, charakterystyczność jest naprawdę rzadkością. 

Tym razem Dior zabiera nas do stolicy Kraju Kwitnącej Wiśni - Tokyo. Ogromna scena wybiegowa, setki widzów, dynamiczna muzyka, fantastyczna choreografia (Dior to nie typ choreografii typu "przejdź się do przodu i wróć), sztuczny śnieg i piękne światła. Wszystko razem współgra i nadaje klimat w dwustu procentach, wszystko jest dopięte na ostatni guzik. To perfekcja. Tym razem Dior wprowadza nas w swój świat z nowoczesną nutą. Swoją rolę odgrywa tu futuryzm, imprezowa nonszalancja, o wiele więcej koloru niż zwykle, a nawet mała inspiracja stylem japońskim. Lecz nie bójcie się, mangi w kolekcji nie zobaczycie! Ostatecznie główne role zbiera dziewczęca kobiecość pisana eleganckim językiem Diora. Na wybiegu króluje znak rozpoznawszy Domu Mody - talia, wszędzie talia (oprócz dosłownie czterech sylwetek z 63). To tutaj od lat kobiecość podkreśla się właśnie tym elementem. W latach 40' znakiem rozpoznawczym samego Christiana Diora stał się projekt tzw. "Bar suit", czyli coś na styl żakietu w kształcie klepsydry, bardzo mocno zwężanego w talii i z dużą baskinką optycznie powiększającą biodra, a jeszcze bardziej zwężającą talię. Bar suit nieustannie jest motywem przewodnim kolekcji Domu Mody, a tym samym właśnie talia. Jak zawsze, tak i tym razem króluje elegancja i szyk glamour. Do łask wracają spodnie z kantem o długości do ziemi i oczywiście z wysokim stanem. Elegancję podkreślają zwiewne sukienki do połowy łydki, sukienki koktajlowe, szykowne płaszcze. Tym razem jednak język Diora staje się bardziej rzeczywisty, nie mniej w nim magii, lecz mniej w nim "świata niedostępnego". Sam Raf Simons, dyrektor artystyczny, mówi, że przy tworzeniu kolekcji myślał o typowej "Lady Dior", lecz w połączeniu z "Lady zwyczajne życie", która ma dzieci, spędza wakacje nad morzem na piasku, uprawia ogród, ma chłopaka, który jeździ motocyklem, spaceruje ze swoim pupilem. Czyli ciuchowa bajka i realizm życia odzwierciedlone za pomocą połysku i matu, wzorów i jednolitości, maxi i mini, które łączą kolekcję w jedną całość. We wzorach przewija się gruba kratka, w której to właśnie doszukujemy się inspiracji stylem japońskim. Do tego toporne, duże kozaki na koturnie i dwuwarstwowe stylizacje - sukienki i bluzki zakładane na drugie bluzki lub golfy, co niekoniecznie idealnie pasuje lub zlewa się kolorem, wzorem czy fasonem. Kilka płaszczy typu "worek" al'a kimono, jedyne nie podkreślające talii. Tyle z Japonii. A ze wzorów jeszcze trochę etno, potem już tylko jednolitość. Dużo imprezowego, cekinowego połysku lecz dla równowagi tyle samo matu. Moja Mama zawsze powtarza, że trzeba się rozwijać, nie stać w miejscu. Dior się rozwija, tworzy nowy styl, lecz nie zapomina o swojej naturze. Jak zwykle kończąc oglądać pokaz, jestem oczarowana, dech mi zapiera, zamykam oczy i wchodzę w rolę modelek, które właśnie zeszły z wybiegu. Czuję kiełkujące szczęście, które mam nadzieję kiedyś się spełni i jak nowa kolekcja Diora - nie będzie tylko bajką, lecz również rzeczywistością. 










P.S.   6 pierwszych looków to moje ulubione! 
P.S2  Najchętniej pokazałabym Wam wszystkie 63 sylwetki... Moje zauroczenie nie zna granic. Jeśli też chcecie się zakochać - zapraszam na oficjalną stronę Diora po wszystkie looki, a tym bardziej po oglądnięcie pokazu!

niedziela, 23 listopada 2014

Modowe nowinki

Dzień dobry wszystkim! Mam nadzieję, że wstaliście właściwą nogą, jesteście po pożywnym śniadaniu i dobrej, pobudzającej kawie. Chociaż czy w niedziele potrzebna jest kawa? Podobno w niedzielę można spać do woli! Nie do końca się z tym zgadzam, mi praca wypada nawet w niedzielę, jak tydzień temu, gdzie pobudkę miałam o 7;30 by zdążyć na 9 na przygotowania do sesji. Ale wiecie, dla tej pracy mogę nie spać wogóle i dalej mieć ogromnego powera. To wszystko dzięki PASJI, która daje mi szczęście, energię, spełnienie. Lecz nie o tym miało być. Mam dla Was kilka świeżych nowinek ze świata mody!

1. Original by Anja Rubik

O Anji zawsze było głośno, ale chyba nigdy aż tak bardzo, jak teraz. Dopiero premierę miała ekskluzywna kolekcja zaprojektowana przez modelkę dla Mohito, a już, właśnie wczoraj, światło dzienne ujrzały perfumy Anji - "Orignal by Anja Rubik". Ktoś z Was był wczoraj na oficjalnej premierze w Galerii Mokotów w Warszawie (tak, wszystko zawsze dzieje się w Warszawie)? Można było zrobić sobie fotkę z gwiazdą, uprosić autograf, wypróbować tester i oczywiście wykonać zakup. 



2. Project Runway powraca!

To już pewne! Project Runway powróci wiosną na ekrany! Podobno niedługo mają ruszyć pierwsze castingi. TVN specjalnie intryguje nie dając konkretnej odpowiedzi czy skład jury pozostanie taki sam, a co najważniejsze czy Anja nadal podejmie się tej pracy? Jak myślicie? 

3. H&M online

Nareszcie doczekamy się internetowych zakupów w znanym i lubianym H&M. Od 2015 roku firma rusza ze sprzedażą online w 8 nowych krajach, w tym właśnie z Polsce. Od teraz całe serie kolekcji będą dostępne dla każdego! 



4. Urodziny Nenukko

Wczoraj swoje pierwsze urodziny obchodziła nasza polska marka Nenukko Store! Miejski styl w projektach Nenukko to indywidualizm i wyjątkowość przekładana przez projektantkę na klientów. A jednak, w Polsce też jest z czego być dumnym w zakresie mody!



A tymczasem, w szarej rzeczywistości życzę Wam miłej niedzieli!

środa, 12 listopada 2014

Plus-size modelka, plus-size afera

Ostatnio pisałam, że najważniejszą modową zasadą jest brak zasad. Przyznać jednak trzeba, że kategorycznie niezmiennym punktem jest chudość modelki. Mamy mieć maksymalnie 90 cm w biodrach, a najlepiej do dziewięćdziesiątki nie dochodzić, 60 cm w talii (idealnie 59), rozmiar biustu A. Co się jednak okazuje - jeśli tylko się chce, to można nagiąć zasady. Trzeba tylko chcieć się odróżnić, mieć tą odwagę wyjścia poza schematy. Osobiście bardzo lubię takie działania. Choć nie chodzi mi konkretnie i wyłącznie o wybieranie modelek plus size do pracy, ale o przeróżne rzeczy, które są inne od schematów tłumu. Zgodzicie się chyba ze mną, że wtedy jest ciekawie? Cóż, w tym przypadku też jest ciekawie, zwłaszcza, że meritum sprawy jest modelka otagowana etykietką większego rozmiaru i wywołująca równie dużą aferę. Mowa o Myli Dalbesio i jej udziale w kampanii Calvina Cleina. Dziewczyna wystąpiła obok topowych wieszaków (Lara Stone, Jourdan Dunn, Ji Hye Park, Amanda Wellsh) i pewnie z każdą godziną od premiery danej sesji, zdobywa coraz więcej zainteresowania i sławy przez (lub dzięki) aferze, którą wywołują jej wymiary. Uwierzcie, wydaje się, że ludzie są bardziej zaangażowani w wydarzenia tego typu niż np w wybory na prezydenta. Miliony komentarzy i artykułów na przeróżnych portalach społecznościowych mówią same za siebie. Jak można się domyślić - jedni popierają, drudzy wykłócają się, że nazwanie takiej dziewczyny "plus size" to największa paranoja świata, trzeci nie widzą w tym sensu, a czwarci obrażają wygląd Myli. Dodatkowo licznik wyświetleń wyszukiwarki Google pod kątem słów typu "Myla Dalbesio wymiary" paradoksalnie skacze w górę. Ja też wykonałam ten ruch, ale tylko na potrzeby tego postu! Tak więc, możecie się dowiedzieć, że Mily wymiary to:

Wzrost: 165cm
Obwód talii: 81cm
Obwód bioder: 106cm
Rozmiar biustu: 90DD

Szczerze uważam, że koncepcja fajna. Marka Calvin Klein chciała pokazać, że bielizna jaką tworzy jest tworozna z myślą o kobietach o każdym typie figury. Z drugiej strony - Myla została sfotografowana w trochę wyszczuplający sposób, dodatkowo photoshop zrobił swoje, więc nie do końca to rozumiem, ale mimo wszystko można docenić Calvina za nieschematyczność oraz za swobodę z jaką zatrudnili modelkę. Cieszę się, że dano jej szansę - zdjęcia wyszły bardzo ładnie. Co nie znaczy, że jesteśmy w modzie na etapie zapomnienia o chudości. Ale ostatecznie, sama bym chyba tego nie chciała.




A jakie jest Wasze zdanie?



czwartek, 6 listopada 2014

Alexander Wang x H&M

Kolekcja Alexander Wang x H&M sztormem wkroczyła do sklepowej akcji od dzisiaj. Przez ostatnie miesiące nie dało się nie zauważyć wszechobecnej wrzawy na ten temat. Kolekcja ujrzała światło dzienne podczas pokazu mody w Nowym Jorku, kiedy to zostało przesądzone, że osiągnięto sukces na miarę nie do opisania. Być może jest to jedna z najlepszych kolekcji dotychczasowych kolaboracji H&M? Internety trąbią z każdej strony, a prasa karmi nas coraz to nowymi sesjami zdjęciowymi w Wangowych stylizacjach. I pewnie jeszcze chwilę potrwa zanim świat mody uspokoi się po tak rewelacyjnym, przełomowym wydarzeniu. 


Dla H&M jest to bardzo wyjątkowa kolekcja, ponieważ po raz pierwszy współpracę z nimi podjął amerykański projektant. Dla nas jest wyjątkowa, bo nazwisko Wang głośno bije echem w świecie mody, a sam projektant to nieobliczalne odkrycie od 2007 roku. Od wtedy, z roku na rok zaskakuje  nas wizjami miejskiego looku poddanego procesowi swojej własnej ewolucji. Jaka jest kolekcja Alexander Wang x HM? To hołd dla mody sportowej. Sport od dawna mieszał w modzie, lecz swoją puentę, sens i rytm nadaje dopiero Alexander Wang. Kolekcja kontrastuje - jest sportowa, mocna, zdecydowana, dla dziewczyn androgyniczna, lecz ciągle z domieszką miejskości, a nawet klasy, które nadają szpilki czy ciekawe sukienki.  Innymi słowy to wszechstronna i ponadczasowa funkcjonalność, która choć przede wszystkim przyda się na parkiecie siłowni i podczas intensywnych treningów, to sprawdzi się również w codziennej garderobie oraz podczas imprezowych szaleństw. Ubrania są idealne od strony technicznej, jakościowej i wizualnej.



Od dzisiaj w 250 sklepach, w tym dwóch w Polsce (niestety tylko Warszawa i Kraków, tak jak mówiłam w poprzednim poście, nie jest to zbytnio adekwatne do idei "luksus dla mas"). Można podziwiać, przymierzać i kupować perełki od Wanga. Jesteście gotowi do boju? O takie ciuchy to prawdziwa walka, nie jedni pewnie zostali podeptani i poszturchani łokciami. Ale przecież kto pierwszy ten lepszy, tutaj nie ma później - później już nie będzie. Ewentualnie na allegro i innych aukcjach, paradoksalnie cztery razy drożej. Nie zapomnij schować do kieszeni cierpliwości na kilometrowe kolejki do kasy, oczywiście gdy już zdołasz wepchać się tak daleko, aby być na wyciągnięcie ręki do wieszaków z ciuchami, nie wspominając o przymiarkach! Alexander Wang x H&M to niesamowite szaleństwo. Pragniecie mieć w swojej szafie coś z tej kolekcji? Kupujecie czy tylko cieszycie oko? 



Więcej zdjęć: 
http://www.hm.com/pl/wangxhm#women
http://www.hm.com/pl/wangxhm#men

poniedziałek, 3 listopada 2014

Projektanci dla H&M

Jedną z najważniejszych modowych zasad jest... brak zasad. Już nieraz udowadniano nam jak bardzo i ciekawie można nagiąć pewne schematy - łączenie stylu ze stylem, lub pięciu stylów naraz, czy urządzenie pokazu w supermarkecie lub jako feministyczny strajk to tylko małe, jednorazowe przewinięcia. Zaś od 10 lat zaskakuje nas współpraca H&M z najlepszymi projektantami na świecie, którzy tworzą dodatkowe kolekcje specjalnie dla tej znanej każdemu, szwedzkiej firmy. "Luksus dla mas" powiadają, tylko czy aby na pewno dla mas w tak szerokim pojęciu?

Co jakiś czas, a mianowicie co rok, światowa sieć sklepów wypuszcza ekskluzywne kolekcje zaprojektowane przez pionierskich projektantów. Margareta van den Bosch, dyrektor artystyczna H&M, zdecydowanie siłę przekonywania opanowała ponad perfekcyjnie. Jej namowom ulegli najlepsi z najlepszych. Co prawda, można powiedzieć, że za piątym, czy szóstym razem, projektanci szli falą, mieli już otwartą drogę przez poprzedników i nie było to wielkim niewiadomym przedsięwzięciem. Pamiętajmy jednak, że gdzieś musiał być początek. A na tym początku wysoka moda istniała dla wysokich rangą ludzi w wysokich rangą miejscach. H&M to zdecydowanie zbyt komercyjna działalność dla naszych wyroczni mody, do dzisiaj niektórzy z nich stoją murem przy tym stwierdzeniu.  Co do reszty, znów okazało się, że, my ludzie, bardzo lubimy myśleć schematycznie i szufladkować pewne rzeczy. Okazało się, że istnieje nowe przełamanie modowych zasad w brak zasad. Już na samym początku, Margareta dała jasno do zrozumienia, że ta akcja to nie będzie byle co. I tak, w 2004 roku na pierwszy ogień poszedł, nie kto inny, a sam Karl Lagerfeld, projektant m.in. Chanel. Myślę, że lepiej być nie mogło, bo któż inny, jak nie sam Karl Lagerfeld, mógł zaczarować nas namiastką luksusu zamkniętej w tańszym ciuchu? Ubranie niby z sieciówki, ale z metką, której pożądają miliony pasjonatów mody na całym świecie. Sukces został osiągnięty, choć podobno sam Karl był zawiedziony, że kolekcja trafiła tylko do 20 sklepów na świecie. 

Karl Lagerfeld for H&M
Przy drugiej akcji, H&M nie popełnił tego błędu i nawet dzisiaj pionierskie kolekcje trafiają do wielu sklepów na całym świecie. Nie wiem jak Wy, ale ja wciąż jestem zdania, że trafiają tam, gdzie znajdą dla siebie najlepszą przestrzeń na sprzedaż, czyli tam gdzie więcej prawdziwych pasjonatów mody - w większych miastach. Bo choć ciuch może i tańszy, niż gdyby był prosto od samego projektanta, to sukienka za 400 zł to nadal dla niektórych przesadny wydatek, zwłaszcza kiedy normalny człowiek kojarzy H&M z sukienkami po 100 zł. Po Karlu, kolaborację podejmowali: Stella McCartney, Victor&Rolf z bardzo romantyczną, piękną i retro kolekcją, w której pojawiła się również suknia ślubna  (ha, kto by pomyślał o kupowaniu sukni ślubnej w H&M? Kolejny zasadowy brak zasad). Następnie Roberto CavalliComme des GarçonsMatthew WilliamsonJimmy Choo, Sonia Rykiel, Lanvin, Versace, Marni oraz Anna Dello Ruso, która projektantką oczywiście nie jest, ale to przecież nie pierwszy raz kiedy ludzie z branży mody, innej niż projektowanie, tworzą kolekcję. Nie za bardzo wiem, czy można myśleć, że Anna poradziła sobie z tym wyzwaniem, ponieważ zapomniała, że tworzy dla "mas". Złoto, wszędzie złoto, lub jak kto woli - kicz, wszędzie kicz. Jak inaczej nazwać rażąco przesadzone, błyszczące, lateksowe ciuchy, wężowe, fluorescencyjnie złote dodatki? Jasne, że ludzie to pokochali, ludzie zawsze kochają nowe trendy, co by to nie było, warto jednak czasem zatrzymać się i zastanowić, choćby to był sam król mody dyktujący nam swój styl. 

Anna Dello Russo for H&M
Pamiętając o powyższej radzie, możecie oglądnąć spot reklamowy promujący modowe zasady Anny:

 

Czas na dalszą H&M'ową niespodziankę, czyli Maison Martin Margiela. Osobiście uwielbiam markę i wydawało mi się, że MMM jest za bardzo unikatowy, konceptualny i za bardzo dbający o swoje miano, by brać udział w tego typu działaniach. MMM przecież nigdy nie idzie za tłumem, jest zawsze wierny swoim ideom i nie stawia nic ponad to. Dodatkowo ich projekty są dziwne (kto inny mógłby zaprojektować płaszcz z kołdry jak nie oni?), co w moim mniemaniu trafia najbardziej do koneserów mody, nie do klientów z normalnego świata. Gdy  niedawno zapoznawałam się ze wszystkimi kolaboracjami, jakie dotychczas zaistniały, nie mogłam uwierzyć, że przeniesienie stylu tej paryskiej marki na styl H&M, jest możliwe. Okazało się, że nie jest to tak trudne to zrealizowania. W zasadzie MMM nie musieli się zmieniać (i dobrze!). Postawili na stworzenie kolekcjonerskiej kolekcji i odtworzenie dawnych projektów, coś w stylu "the best of". Możliwość posiadania w swojej szafie rzeczy, które są żywcem wyjęte z wybiegowych sylwetek i sprzedane po najlepszej promocji, to nie lada gratka dla ludzi kochających modę. 

MMM for H&M


 

W zeszłym roku do sklepów HM trafiła kolekcja Isabel Marant, a tego roku Alexandra Wanga, ale to już temat na kolejny artykuł. 
Podsumowując, uważam, że to wspaniałe przedsięwzięcie, cieszę się, że lista projektantó dla H&M ciągle się powiększa, Cieszę, że się, że potrafią oni elitarność zepchnąć na dalszy plan, pokazać, że moda prosto z kolorowych magazynów może być dla szerszego grona ludzi, a przede wszystkim pokazać więcej siebie i swoich wizji, niż pokazywane jest w owych magazynach. Uważam tylko, że nadal nie jest to dla wszystkich. I cenowo (chociaż sama doceniam tak niskie ceny w porównaniu z tymi oryginalnymi) i stylowo (zależnie od pomysłu projektanta).

czwartek, 30 października 2014

(modowe) nowości na blogu

Jak możecie zauważyć - blog się zmienia. Nowy (i marny) nagłówek, nowe etykiety, nowe tematy. Moją największą pasją zawsze była (jest i będzie) moda oraz pisanie. Chcę połączyć te dwie pasje i szczyptę zainteresowania zdrowym odżywianiem na blogu. Nie zmieniam nazwy, ponieważ czuję do niej sentyment. Od zawsze nazwa Jagodownik miała kojarzyć się z notatnikiem, zapiśnikiem, a tym samym z moim imieniem. Teraz ten notatnik ewoluuje w nowe tematy, trochę w pamiętnik, będzie bardziej dopasowany do mojej osoby. Czego możecie się spodziewać? Modowych artykułów, moich własnych przemyśleń na różne tematy, kartek z pamiętnika modelki, przepisów na zdrowie. Będę starała się pisać ciekawie, rozwijać swoje dziennikarskie powołanie, przybliżyć Wam trochę niesamowity modeling i może lekko zarażać Was pasją, która we mnie drzemie. Do modelingu, do mody, do zdrowego gotowania i bezustannej wiary w siebie. Mam nadzieję, że będziecie mnie odwiedzać równie często (albo i częściej!). Postaram się też tłumaczyć posty na język angielski, pozwoli to niektórym osobom łatwiej rozumieć tekst (nigdy nie wierzcie we wszystko translatorom), a mi szlifować ulubiony język. 


Na rozpoczęcie tego nowego etapu mam dla Was najnowszy artykuł napisany dla Confashion Magazine. Tym razem jest to szczególny tekst, ponieważ ukazał się w wydaniu specjalnym tego magazynu - MONO Issue. Samo wydanie jest dla mnie jeszcze bardziej wyjątkowe, bo poza artykułem, znajdziecie tam również publikację sesji zdjęciowej (edytorial), w której wzięłam udział. Co ciekawe, jestem tam całkowicie naturalna, bez żadnego make-upu i photoshopowych udziwnień. Jak pewnie się domyślacie, to nie zdarza się zbyt często. ;) Artykuł jest do przeczytania TUTAJ, a zaraz na następnych stronach zdjęcia.

piątek, 22 sierpnia 2014

muffinki z jabłkami i daktylami (beztłuszczowe)

czuję jesień. jadę rowerem, już w bluzie i długich spodniach, dłonie marzną mi od wiatru, złote liście szeleszczą wokół kół. mam ochotę na same ciepłe dania, coraz więcej herbat, cynamon, babciny jabłecznik, ciasto marchewkowe lub placek ze śliwkami. tymczasem spontanicznie biegnę do pobliskiego sklepu, kupuję, co brakuje w szufladach, by już zaraz mieszkanie również zapachniało ciepłą, przyjemną jesienią. to dopiero mały początek! 


zawsze kiedy próbowałam eksperymentować z beztłuszczowymi lub mniejtłuszczowymi wypiekami, szczerze przyznaję, średnio wychodziły. już prawie się poddałam, kiedy trafiłam na przepis od Waniliowej Chmurki. inspirowałam się przepisem na ciasto, zaś smakowy dobór wyszedł całkiem spontanicznie. muffinki są mięciutkie, sprężyste, aromatyczne, po prostu dobre. robi je się zniewalająco szybko i dość długo zachowują świeżość, lecz i tak najlepiej przecież zjadać po chwilowym ostudzeniu. 


przepis na 6 sztuk:

- 175g mąki (dałam pół na pół pszenną tortową i orkiszową*)
- 1 jajko
- pół szklanki mleka
- 120g cukru trzcinowego
- pół łyżeczki cynamonu
- 2 łyżeczki proszku do pieczenia
- 1 duże jabłko (polskie! :) )
- garść daktyli (ew. rodzynek/żurawiny)

piekarnik rozgrzewamy do 200*C.
jajko, mleko i cukier  mieszamy w mniejszej misce. w większej mieszamy mąkę, proszek do pieczenia i cynamon. tworzymy zgłębienie w centrum i wlewamy tam mieszankę mleczno-jajeczną, dokładnie mieszamy.
jabłko kroimy w kostkę, daktyle na mniejsze części i łączymy z pozostałymi składnikami.
masę przelewamy do muffinkowych foremek i pieczemy 30 minut. studzimy na kratce, możemy podawać posypane cukrem pudrem.

*zamiast orkiszowej można użyć pszennej pełnoziarnistej lub tylko pszennej


akcja:
Jedz polskie jabłka

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

zakochać się w Trójmieście

wakacje chyba nieodmiennie będę kojarzyć z morzem. a jeśli nie bezpośrednio z morzem to na pewno z wodą. dwa lata temu zakochałam się w Trójmieście i od tamtej pory nie wybiorę innego miejsca na spotkanie z morzem (ok, mogę je zdradzić tylko dla Lazurowego Wybrzeża!). w tym roku był to więc trzeci raz, a można powiedzieć, że zaliczyłam też czwarty, bo byłam tam ostatnio dwa razy. z ręką na sercu mówię, że Trójmiasto nie może się znudzić. zawsze znajdę tam coś nowego, a nawet jeśli spaceruję i odwiedzam coś, co już znam, to zawsze mogę poznać te miejsca na nowo, głębiej lub po prostu cieszyć oko najprzyjemniejszymi, znajomymi widokami, smakami, zapachami. chociaż jestem zmarzluchem, marzy mi się odwiedzić morze w zimie - na pewno jest wtedy pełne nowej, zachwycającej aury. tu właśnie możemy też mówić o starych nowościach. niby to samo miejsce, choćby molo, ale inne o poranku, wieczorem, w słońcu lub w śniegu. w tym roku widziałam Sopot w deszczu, a wcześniej zawsze trafiałam na słoneczne pogody. w każdym bądź razie, obok serca Sopotu, odnalazłam Bookarnię (ul. Haffnera 7/9).


czyli kawiarnię-księgarnię-czytelnię.
kawiarnia oferuje pyszne kawy (ceny 6-12zł), gorące czekolady (10-12zł), liściaste herbaty w dużym dzbaneczku (7-9,50zł)  oraz świeże, smaczne, własne ciasta (9-11zł), a co najważniejsze - również regały książek do poczytania przy ulubionym napoju i ciastku. książki są posegregowane na literaturę obcą, polską, biografię, psychologię, czy sztukę... łatwo się tam odnaleźć i jedynym problemem jest... za duży wybór! moje oczy chłonęły tytuły książek, które od dawna miałam w planach przeczytać, ale też mniej znane, które zaciekawiały tytułem, okładką i opisem. ostatecznie, razem z Mamą, najchętniej wzięłybyśmy do swojego stolika po dziesięć książek! książki można czytać za darmo, ale można też kupować i zabierać ze sobą do domku.


***
jest taki jeden bar, z tych przymorskich, pełnych od zapachów świeżych ryb i smażonych frytek, do którego chodzę niemal codziennie będąc w Sopocie. najlepszy obiad nad morzem to oczywiście ryba, dla mnie koniecznie przy plaży - klimat musi być! mowa teraz o Barze Przystań, do którego z mola prowadzi fajny deptak, lub oczywiście można iść też plażą. 


to co najlepsze posiadają w swojej ofercie, to ich wyjątkowy specjał - zupa rybna. składa się z wielu rodzai ryb (od łososia, po dorsza, przez solę), wyraziście i pikantnie doprawiona, najlepsza jaką w życiu jadłam, bardzo uzależniająca! bar oferuje również ryby pieczone, co dla mnie jest wielkim plusem, bo rzadko na to natrafiam, a także łososia gotowanego na parze. jeśli jednak jesteś fanem klasyki - ryb smażonych nie brak! w dodatkach też niezły wybór - frytki, ziemniaki, krążki cebulowe, bułka, chleb, surówki, warzywa gotowane... a na deser przystawki lub, późniejszą porą, podwieczorek/kolację - śledzie w różnych sosach, sałatki rybne, placki ziemniaczane... naprawdę jest w czym wybierać, ceny nie powalają z nóg, a smaki nie do zapomnienia. uwierzcie - jak raz tam pójdziecie, to będziecie wracać. niech Was tylko nie odstraszy kolejka (zwłaszcza w porze obiadowej), ona tylko potwierdza wspaniałość dań! żebym nie zapomniałam, znajdziecie tutaj również pomieszczenie z kawą i słodkimi przekąskami. tam nie byłam, bo zawsze wolałam ryby ;)



***
ale przecież wizyta w Trójmieście to nie tylko Sopot. obowiązkowo trzeba odwiedzić starówkę w Gdańsku, przejechać się kolejką, a dla odważniejszych - skoczyć z bangue. :) po atrakcjach i adrenalinie zapraszam do odwiedzenia kawiarni (ja bym powiedziała, że kawiarnio-herbaciarni) Retro (ul. Piwna 5/6). jeszcze nigdy nie byłam w tak klimatycznej kawiarni. oni sami nazywają siebie "kawiarnią z duszą" i powiem Wam szczerze, że coś w tym jest! jeszcze nigdy nie piłam tak idealnie przyrządzonej herbaty (a jestem od niej uzależniona, więc herbaciarnie to moje przyjaciółki), a co więcej - nigdy nie miałam aż takiego dylematu, którą herbatę wybrać, a naprawdę wybór jest spory! ostatecznie wybrałam "cud miód malina", zieloną herbatę z organicznym syropem malinowym, świeżymi malinami, świeżą cytryną, imbirem, goździkami i pomarańczą. WOW! herbaciana bomba smakowa! ale w Retro przecież tylko takie. kawiarnia ma w swojej ofercie również pyszne kawy, smakowe, klasyczne, fanaberyjne specjały  (jeśli chodzi o mleko - do wyboru są również wersje wegańskie i dacie wiarę, że, oprócz sojowego klasyku, znajdziecie tam mleko orzechowe? ja nie mogłam uwierzyć, pierwszy raz się z tym spotkałam w kawiarni). do kawy czy herbaty najlepiej smakuje domowe ciasto, prawda? takimi niesamowitymi ciasta własnego wypieku, bez białej mąki i białego cukru, z opcją wegańską (i te trzy rzeczy już powinny stawiać na podium Retro, ponieważ jest to definitywnie za mało spotykane!), najświeższymi i najsmaczniejszymi możemy się tutaj delektować! oczywiście w lecie możemy zasiąść na dworze, w zimie w ciepłym lokalu, pięknie udekorowanym - aż nie chce się wychodzić! 



***




niedziela, 6 lipca 2014

wegańskie ciasto bananowe z jagodami




na niedzielę. na wakacje. chill out na tarasie (balkon i parapet też się liczy!), nad morzem lub w pociągu do wspaniałej pracy ;)
ukochany sezon jagodowy w pełni.

wegańskie ciasto bananowe z jagodami
(1 keksówka)
(wszystkie składniki w temperaturze pokojowej)

1,5 szklanki mąki (u mnie szklanka orkiszowej i pół szklanki pełnoziarnistej, polecam)
1/3 szklanki cukru trzcinowego
1/4 szklanki delikatnego oleju (z pestek winogron lub rzepakowy)
1/2 szklanki mleka sojowego
2 dojrzałe banany
2 łyżeczki proszku do pieczenia
1/2 szklanki jagód
szczypta soli

w mniejszej miseczce wymieszać suche składniki (mąkę, proszek i sól), a w większej połączyć cukier z olejem. banany dobrze rozgnieść lub nawet zblenderować na mus, dodać do większej miski razem z mlekiem. suche składniki przełożyć do mokrych i wszystko razem porządnie wymieszać łyżką. na koniec dodać umyte jagody i delikatnie wymieszać. przelać masę do keksówki.
piekarnik nagrzać do 180*C i piec przez 45 minut.